4

Wczorajsza przebieżka jednak nie miała miejsca. Obejrzałam za to bardzo ciekawy film The Sunset Limited. Dyskusja dwóch mężczyzn, których drogi skrzyżowały się w dość nietypowej sytuacji. Rozmawiają o życiu, śmierci, o Bogu.

 

A dziś udało mi się przebiec 45 min, cały czas tempem 9km/h. 6,75 km zrobione ;) Chociaż po pół godziny już miałam dość, a ostatnie 5 min z językiem na plecach ale dałam radę. Muszę pomyśleć o ćwiczeniach wzmacniających zwłaszcza barki, bo w pewnym momencie nie wiedziałam co z rękami zrobić, trochę ciążyły.

Plus fajny kawałek na rozgrzewkę

 

3

Start! Pierwszy bieg za mną. Na bieżni co prawda, ale rozruszać się jakoś trzeba.

Dystans 5,46 km, czas 40 min, połowa w tempie 8,5 km/h, reszta 9 km/h.

Płuc nie wyplułam, choć lekkie problemy z oddychaniem były i kolka kilka razy męczyła. Jak na początek to całkiem nieźle, choć mogłam wyciągnąć więcej. Najważniejsze że mam ochotę na więcej :D jutro spróbuję zrobić lekką przebieżkę na świeżym powietrzu.

Plus coś na poprawę humoru



2

Ostatni dzień opierdalania się. Dzień celebracji lenistwa i śmieciowego jedzenia.
Paczka chipsów, piwo plus coś słodkiego. I film. Padło na Nightcrawler. Przedstawiony obraz mediów, to jak kreują rzeczywistość, ukazują 'prawdę' jest mocno negatywny nastawiony od początku na krytykę. Świetna kreacja Jake Gyllenhaal'a. Postać, którą stworzył, świra socjopaty który odnajduje swoje powołanie jest niesamowicie hipnotyzująca. To co robi, sposób w jaki dochodzi do celu jest zły, niemoralny. Zdajemy sobie sprawę z tego jednak chcemy go dalej oglądać, nie chcemy by przestał. Kolejną mocną stroną filmu są dialogi, zwłaszcza wypowiedzi Gyllenhaal'a, słowa idealnie dobrane, każde wyważone, żadne nie znalazło się tam z przypadku. Kolejne kwestie eksponują coraz mocniej psychozę głównego bohatera.
Bardzo mocno polecam. Ale tyle o filmie, od jutra koniec opierdalania, zaczynam trening.

1

W ubiegłym roku w maju Młody, to jest mój brat, zaliczył swój pierwszy maraton. To było coś! Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Byłam i nadal jestem niesamowicie dumna z niego, a jednocześnie coś tam w boku kuło... I tak podziwiałam i zazdrościłam jednocześnie.
Wtedy to pierwszy raz w głowie zakiełkowała myśl, że może ja też dam radę. Też to zrobię. Kiedyś, ale zrobię. Przy czym kiedyś, oznacza w bliżej/dalej nie określonej przyszłości. I tak miałam nawet jakieś epizody biegania, ale nic poważnego. Chęci i marzenia poszły w zapomnienie przytłoczone codziennością. Ehhh, zgroza..
Aż tu pewnego pięknego dnia (choć wydaje mi się, że wtedy na pewno padało) powróciły marzenia o przebiegnięciu maratonu. Młoda, brata narzeczona, zaczęła wspominać o biegu, wręcz mnie namawiać bo sama też chce i się przyda aktywna grupa wsparcia. Dodam, że Młoda biega i ma już dychę na koncie, więc mi do niej daleko. No ale spoko, myślę sobie mogę spróbować, do jesieni dam radę, a 2015 wydaje się być świetnym rokiem na pierwszy maraton. Od grudnia regularnie chodzę na siłownię, więc forma się poprawiła, to będzie dobrze.
No i przyszły święta. A z nimi to co wszyscy uwielbiają, prezenty. No i jeden z nich zaskoczył mnie niesamowicie. Koperta, a w niej kartka. A tam wielkimi literami napisane

Cracovia Maraton
 
Wtf??!! Aż mnie zimne poty oblały. Wykupiony udział w kwietniowym maratonie. Biegnę w maratonie, fuck! I to za 4 miesiące, plany biegu na jesieni wzięły w łeb. I tu padło wiele niecenzuralnych słów... Kocham mojego brata!


Stąd mój udział w maratonie. Stąd wariackie "tylko 4 miesiące". Stąd ten blog, świadek moich przygotowań, zmagań, zwątpień, przemyśleń, emocji i Bóg wie czego jeszcze. Jestem mega przerażona i podjarana jednocześnie. Mam ogromną motywację, dawno nikt mi tak na ambicje nie wjechał. Marzenie otrzymało datę realizacji. A więc do dzieła!